Końcówka ciąży, poród i noworodek wśród nas

Przez cały okres ciąży dzieliłam się z Wami tym jak się czuję, jak mijały mi kolejne tygodnie, czy ćwiczyłam czy leniuchowałam. Postanowiłam, że zakończę temat ciąży tym właśnie wpisem (choć nie ukrywam, że pisałam go z wieloma przerwami). Dodatkowo sama traktuje te wszystkie wpisy jako taki swojego rodzaju pamiętnik, do którego zawsze mogę wrócić i powspominać…

Końcówka ciąży

Zacznę od tego, że ostatnie tygodnie okropnie mi się dłużyły. Dodatkowo zaczęło robić się coraz cieplej, co nie ułatwiało mi zadania. Miałam kilka kryzysów. Szczególnie przez opuchnięte stopy, bo nie mieściłam się w żadne swoje buty. Jedyne, które mi pasowały to Emila klapki… Ale przecież tak na spacer w życiu bym nie wyszła :D. Jedynym wyjściem było kupienie nowych butów o 2 rozmiary większe. Moja aktywność w ostatnich dwóch tygodniach spadła do minimum. Wychodziłam max na 2km, gdyż na więcej nie pozwalały mi bolące plecy.

Ale do rzeczy. Termin porodu miałam na 29 czerwca. Tydzień później zgłosiłam się do szpitala na KTG. Po badaniu strasznie się zdziwiłam kiedy zostałam poinformowana, że zostaję przyjęta na oddział – bo ja chciałam iść do domu. Zupełnie jakoś do głowy mi nie przyszło, że mogą mnie zatrzymać. Dowiedziałam się, że następnego dnia będę miała wywoływany poród. Z rana lekarz założył mi balonik żeby zrobiło się jakiekolwiek rozwarcie. Niestety po pół godzinie pękł. Drugi założyli mi koło godziny 19. O 21:30 miałam robione kolejne KTG. Położna patrząc na wykres pytała się mnie kilka razy czy nie czuje żadnych skurczy, bo jej wyglądają na porodowe – szczerze mówiąc coś tam czułam, ale nie były one jakieś bardzo mocne, więc stwierdziłam, że to na pewno jeszcze nie są TE skurcze. Położnej jednak nie dawało to spokoju i powiedziała, że musi mnie zbadać. Okazało się, że miałam już 7 cm rozwarcia. Nie chcecie wiedzieć, jaką miałam wtedy minę 😉 Szybko spakowałam swoje rzeczy z sali i udałam się na porodówkę. W między czasie zadzwoniłam do Emila i powiedziałam mu, że chyba się zaczeło…

Poród

Na porodówce od 22 do 24 było naprawdę znośnie, żartowałam z położnymi i tylko jak przychodził skurcz milkłam na kilka sekund. Problem pojawił się kiedy przez te dwie godziny doszedł tylko cm… Widziałam po minie lekarza, że coś jest nie tak. Dali mi szanse przez godzinę – niestety poród nie postępował – i ten czas między dwunastą, a pierwszą w nocy był okropny. Miałam wrażenie, że skurcze mam non stop. Na szczęście lekarz dłużej nie kazał mi się meczyć. Mała nie wstawiła się w kanał rodny więc nie miałam szans urodzić naturalnie. Poród zakończył się cesarskim cięciem – niestety. Ale tutaj przede wszystkim najważniejsze było zdrowie Idy. I tak 8.07.2020 o godzinie 1:10 usłyszałam jak pierwszy raz zapłakała moja córeczka (uwierzcie mi, że jest to coś nie do opisania, pisząc to nadal mam łzy w oczach) i zostałam MAMĄ!

Niestety po CC trzeba swoje odleżeć… Więc ja mogłam ją przytulić i wziać na ręce dopiero koło 11 (oczywiście przynieśli mi ją do karmienia, koło 2-3 w nocy i  6, ale po znieczuleniu byłam unieruchomiona więc tak naprawdę to położna ją przystawiła na chwilę do piersi i tyle ją widziałam) Emil ze względu na remont w szpitalu nie mógł być przy porodzie, więc zobaczył ją dopiero po ponad dwóch dniach jak wychodziłam ze szpitala.

W końcu w domu

Jak to mówią, wszędzie dobrze ale w domu najlepiej. Pobyt w szpitalu od poniedziałku do piątku strasznie mi się dłużył – szczególnie, że był i nadal jest zakaz odwiedzin. Pierwsze dwa tygodnie z małą mijały nam bardzo szybko. Ja miałam wrażenie, że cały czas jest środa no i jakoś tak wyszło, że całe dnie chodziłam w piżamach 🙂 Po pierwszym spacerze, który nie trwał za długo, bo ja i tak chodziłam jak zółw, dostałam temperaturę… Myśłam że to zwykłe przeziębienie. Niestety przez dwa dni utrzymywała mi się wysoka gorączka, więc pojechałam na SOR. Po badaniach okazało się, że miałam za wysokie CRP. Dostałam antybiotyk ale na długo nie pomógł. Zaraz po tym przyplątało się zapalenie piersi – i myslę, że wtedy to CRP mogło być już wysokie właśnie od tego.

 

Na szczęscie trafiłam w Lęborku na bardzo miłą i ciepłą Panią Gabrysię z poradni laktacyjnej, która nie chciała mnie katować kolejnymi antybiotykami. Kombinowała jak się da. Kazała mi odstawić laktator, bo na początku nie miałam pokarmu więc ściągałam, żeby pobudzić laktację. Później jak się okazało tak ją pobudziłam, że miałam tego pokarmu aż za dużo i stąd stan zapalny. Uwierzcie mi, że miałam takiego doła, że chciałam przestać karmić…Ale koniec końców zostałam uratowana – tabletką na  przychamowanie pokarmu. Po 4 tygodniach płaczu związanego z bólem piersi i karmieniem było o wiele lepiej.

Nasza malutka Ida

No dobra może nie taka mała bo ważyła 3820g 🙂 jednak od momentu kiedy przywieżli mi ją na salę bałam się ją podnieść, nie mówiąc już o przebraniu… Mówią, że pierwszy miesiąc jest najgorszy. Z mojego punktu widzenia najgorsze są pierwsze dwa tygodnie. Zero organizacji, budzisz się rano, a to zaraz wieczór. I w kólko przebieranie i karmienie 😀 Oczywiście nadal uczymy się siebie nawzajem, ale jest już o wiele lepiej. Dajemy radę wyjść z Idą na zakupy czy spacer bez żadnej spiny (a uwierzcie mi, że na pierwszy spacer wychodzilismy z nią przez godzinę). Oczywiście z dzieckiem nie zaplanujemy sobie dnia, to normalne, ale dajemy radę. Czasem jesteśmy niewyspani, ale ogólnie dobrze śpi nam w nocy. W dzień jest różnie, czasem śpi po 3-4 godziny, a są dni kiedy walczymy, aby przez te 3 godziny choć na pół godzinki zasnęła. Już nie przejmuje się tym, że jednego dnia je więcej, drugiego mniej. Taka już jej natura. Choć Emil mówi, że będę matką, która będzie niepotrzebnie panikować i wszystkim się przejmować 😉

W tym pierwszym miesiącu udało nam się, też zrobić malutkiej sesję noworodkową. Choć spędziliśmy tam chyba ponad trzy godziny, bo modelka spać nie zamierzała… Oczywiście nie obyło się bez przygód – przy robieniu zdjęć na golasa umoczyła i ubrudziła Emila, szkoda tylko, że nie zostało to uwiecznione na zdjęciach 🙂

Swoją drogą, jeśli macie okazję, to zróbcie takie zdjęcia, bo sami takich nie dacie rady zrobić, a to cudowna pamiątka na lata.

Podsumowanie

Zacznijmy od tego, że poród nie jest aż tak straszny jak go malują. Co prawda mój zakończył się cesarką, ale skurcze na prawdę są do wytrzymania, więc przyszłe mamusie nie obawiajcie się porodu, bo nie ma czym.

Dlaczego wybrałam szpital w Lęborku a nie w Warszawie? Tutaj jest mój dom rodzinny, więc wiedziałam, że na początku mama trochę mi pomoże. A uwierzcie mi, że w tych pierwszych tygodniach to pomoc na wagę złota. Dodatkowo opinie o porodówce w Lęborku były dobre. I ja to samo mogę potwierdzić. Cały personel był bardzo, ale to bardzo ciepły i wyrozumiały, zaczynając od lekarzy, kończąc na paniach sprzątających. Nie mogę złego słowa powiedzieć na ten szpital (chyba, że o posiłkach – ale o gustach się nie dyskutuje 🙂 ) Jeśli miałabym rodzić drugi raz, również wybrałabym Lębork.

Macierzyństwo to nie jest prosta rzecz (prosta jest miłość do dziecka) ale da się to ogarnąć.Z każdym dniem jest co raz łatwiej. Sama widzę, że zaczynam działać intuicyjnie. No i ogólnie naprawdę jest super. Nie wyobrażam sobie, żeby mogło jej z nami nie być. Jej uśmiech sprawia, że wszystko inne przestaje mieć znaczenie. Czas się zatrzymuje, a Ty wiesz, że ona jest najważniejsza i liczy się tylko rodzina.

 

PS. Jeśli wcześniej nie czytaliście moich wpisów związanych z ciążą to tutaj znajdziecie pierwszy, drugi i trzeci trymestr.

 

 

5 1 vote
Article Rating

Kamila

Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments